W czasach pandemii i spowolnionego trybu życia, wskutek kolejnych obostrzeń, jest najlepszy czas, zwróć uwagę na swoje zdrowie i na stan konta emocjonalnego. Medytacje, morsowanie, doznania estetyczne i świeże powietrze – marzyłem, żeby to połączyć.
Na Śląsku jest bardzo dużo mniejszych i większych wodospadów, gór, ładnych krajobrazów i nieskończona ilość jezior do morsowania, ale trudno to połączyć w jednodniową podróż. W poszukiwaniach takiego miejsca, napotkaliśmy się na prawdziwą perełkę czeskich Jesioników – Karlovą Studankę. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy że to nie tylko urokliwe uzdrowisko, ale i prawdopodobnie, jedno z najładniejszych miejsc na świecie i wręcz bajkowa dolina Białej Opavy. Wsiedliśmy do auta z Katowic i za niecałe dwie godziny byliśmy na miejscu.
Już na samym podjeździe do Karlovej Studanki jechaliśmy wąską krajową drogą, co zbudowało atmosferę bańki mydlanej, całkowicie odciętą od wirusów, kryzysów i każdych innych problemów. Nie było też problemu zaparkować na jednym z trzech dużych parkingów, za cały dzień zapłaciliśmy niecały 15 zł. Drewniane budynki podobne do pałaców, fontanna z kulturą w środku i szum górskiej rzeki słyszalny chyba w każdym koncie tej małej miejscowości. Celem jest wejście do lodowatej wody pod największym wodospadem (około 9 metrów), który jest na szczycie żółtej ścieżki. Ruszyliśmy wzdłuż potoku i pierwsze kaskady
zaczęły się już po 5 minutach drogi, po jeszcze 5 minutach już jest idealne miejsce do morsowanie, ale cel jest inny. Wchodzimy na żółtą ścieżkę i medytacja zaczyna się od razu, bo bardzo trudno być myślami gdzie indziej, kiedy przed oczami są zachwycające – ciągnące się kilometrami widoki
bystrej Białej Opavy.
Sam szlak nie jest trudny, może nie dla spaceru z wózkiem, ale co jakiś czas widzimy emerytów i pary z pieskiem. Miejscami trzeba przechodzić przez zwalone pnie – pozostałość po wichurze, która nawiedziła ten rejon kilkanaście lat temu. Szlak początkowo prowadzi wzdłuż rzeki, po tym bardziej jej korytem. Dość szybko zaczynają się mosty i kładki. Mostki są z poręczami, stabilne, ale bardzo przypominające ruchome schody jakby z Hogwartu, który przemieszczają nas raz na lewą raz na prawą stronę. Po godzinie szybkim tempem wzdłuż szumu wody, gdzie co chwilę są bystrze, progi wodne lub małe wodospady, spotykamy się ze stromym podejściem, jednak nie jest ono długie i wyczerpujące. I w końcu widzimy wielki wodospad i strome 9 metrowe zejście do niego. Do tej pory wszystko było łatwe i piękne. A teraz czas na zmierzenie się z naturą i samą egzystencją ludzkiego oporu przed nieznanym. Zejście po śliskiej od bryzy wodospadu monolitycznej skale pod kątem 45 stopni jest bardzo złym pomysłem, ale jeszcze nie myśląc o drodze powrotnej jesteśmy pod wodospadem. Miejsce na standardową rozgrzewkę przed wchodzeniem do zimnej wody nie ma. Każdy krok to możliwość się poślizgnąć i zjechać po kamieniach do wody, po kilku łykach gorącej wody z termosu, sami wchodzimy pod wodospad, ciało poprzez potężny ból od zimna, daję znać że woda jest naprawdę lodowate, 1 minutę to walkę o życie, tak to odbiera pierwotny mózg, chroniący nas i chcący uciec od źródła stresu, ale panika znika wraz z bólem mniej więcej po minucie, poprzez technikę oddechową udaje się uspokoić i poczuć ciepło od środka. Po kolejnych dwóch minutach wychodzimy z wody, czując dumy, satysfakcję i połączenie z przyrodą. Z ostatnich sił wspinamy się z powrotem na ścieżkę i chyba najlepszym prezentem od przyrody było to że nam nic się nie stało. Dalej żółty szlak kieruje na Ovczarną, gdzie znajduje się parking, z którego można zaatakować najwyższy szczyt w paśmie wysokiego Jesenika – Praded. Jednak zrezygnowaliśmy z przejścia na Pradzida i wróciliśmy tą samą drogą do Karkowej Studenki. Wieczorem bajkowy klimat miasteczka jest jeszcze bardziej
wyeksponowany, brukowaną uliczką idziemy od jednego z hoteli do centrum miasta mijając charakterystyczne drewniane budynki w stylu klasycznym i empire, które zaczęto budować już na przełomie XVI i XVII wieku.
Po godzinie 18:00 można zobaczyć turystów schodzących z Pradziada na mały posiłek. My zresztą też zasiedliśmy w jednej z kilku restauracji. Sobotnia
wycieczka nazwijmy ją lekko górską i przez jakiś czas bardzo zimną ale przede wszystkim relaksującą. Wspominając tę wyprawę, wiem, że wrócę tam nawet w najbliższym czasie jesienią, ulegając urokowi tej miejscowości na Czeskim Śląsku i to temat następnej historii.
tekst i foto: Sviatoslav Gavrilov