Dla mnie… Bo moja obecność w tym właśnie mieście to jak sen…
I chciałabym ten sen śnić bez końca i nigdy się nie obudzić… Do tej pory ciężko mi uwierzyć, że to wydarzyło się naprawdę i że stolica Serbii, tak pięknie się zmienia…
Wcześniej bowiem kilka razy miałam okazję przejeżdżać przez Belgrad na trasie do Turcji, Grecji, czy Bułgarii – w czasach, kiedy jeszcze raczej wybierało się wycieczki autokarowe… Krajobraz był lekko smutnawy… wciąż bardzo było widać zniszczenia wojenne i to napawało właśnie smutkiem… Ponurą refleksją, do czego doprowadzają takie konflikty.
I oto po latach, zupełnie niespodziewanie… Jestem i zwiedzam ot tak sobie… Belgrad! Taka fantazja, że pojechałam na wakacje do Serbii? Poniekąd tak, bo wyjazd tam jest z kategorii co najmniej fantazyjnych – odwiedziny u rodziny… taka ciekawostka… Krótko i na temat. Bo ta historia za to jest już zupełnie bajkowa, choć prawdziwa i myślę, że byłaby znakomitym tematem na książkę… Książkę, a nie na „Podróże z Gońcem”. Zupełnie zatem opowieść na pewno nie na tu i teraz…
Sam Belgrad zaskakuje tym, jak pięknie zmienił się przez te kilkanaście lat, kiedy właśnie po raz ostatni przejeżdżałam tamtędy. Panorama miasta z punktu widokowego na Starym Mieście robi wrażenie niezwykłe. Nieco tajemnicze, chmurne (to akurat zasługa pogody, która dodała tzw. odpowiedniego efektu specjalnego). Z moich obserwacji, bardzo mocno rozwija się tu turystyka biznesowa. Ogromne biurowce, jak się dowiedziałam, wyrastają jak grzyby po deszczu i wprawiają w osłupienie. Co poniektóre gigantyczne! Swoimi rozmiarami, powiem śmiało, równają chyba nawet tym w Dubaju. Zatłoczone centrum robi też efekt „wow”. Coś nieprawdopodobnego. Przejścia dla pieszych na całe szerokości kilku pasów ruchu i ta przestrzeń! Szerokie ulice, deptaki. I piękna promenada nad brzegiem Dunaju, gdzie z lubością przesiadują mewy. Robi się gorąco, nawet bardzo gorąco, więc ochłody szukać można właśnie nad Dunajem, bądź w cieniu parkowych drzew, bo tychże w Belgradzie nie brakuje.
Zaskakuje znakomita kuchnia. Dla smakoszy mięsiw, jak i serów, warzyw – prawdziwa uczta dla podniebienia… I ta niesamowita gościnność (nawet nie myślałam, że tak można?!?), otwartość, serdeczność, radość ludzi. Chęć do zabawy, tańca, biesiadowania.
Podsumowując… bajka po prostu, która zadziała się na prawdę. Z rodzinną historią w tle, a raczej – pierwszym planie. Cudowna! Piękna, którą chcę wspominać bez końca!
Z porad turystyczno-praktycznych: konieczne oczywiście paszporty, bo Serbia jest poza granicami Unii Europejskiej i car documents! Sprawdzają wnikliwie. A na granicy serbsko-węgierskiej trzeba liczyć się z (przy dobrym szczęściu) z około godzinnym postojem. Sprawdzane są bagażniki i padają pytania, czy jest coś do oclenia. I to taka też ciekawostka. Gdy ktoś już dawno na własną rękę nie podróżował poza Unię Europejską, może przypomnieć sobie, jak to niegdyś bywało, gdy obowiązywały międzypaństwowe granice.
Hanna Grabowska-Macioszek