„Jedynka, jedynka, jedynka. Oblał test z niemieckiego. Nie przejdzie do następnej klasy. Rodzice będą na niego krzyczeć. Kumple go wyśmieją. Babcia się zawiedzie i nie będzie patrzeć na niego tak jak kiedyś. Jedynka, jedynka…”
Janek obudził się z krzykiem. Śnił mu się bardzo nieprzyjemny sen. Rozciągnął się w łóżku i popatrzył w kalendarz. Był 1 lipca.
Po tygodniu od zakończenia roku szkolnego, miałem wyjechać na obóz do Francji. Bardzo się cieszyłem, bowiem wybierałem się ze swoimi przyjaciółmi i zapowiadało się interesująco. W dzień wyjazdu posprawdzałem wszystko po trzy razy – nie chciałem niczego zapomnieć. W końcu, kiedy byłem już pewien, że jestem całkowicie spakowany, pojechałem z tatą na miejsce zbiórki. Moi przyjaciele, czyli Adam i Kamil, już tam byli. Do autokaru weszliśmy jako jedni z pierwszych, więc mogliśmy wybrać sobie najlepsze miejsca. Usiadłem z Adamem z tyłu, natomiast Kamil zajął miejsce przed nami. Kilka minut potem pojazd był pełny i mogliśmy ruszać.
– Ej, chyba zapomniałem szczoteczki do zębów – powiedział Kamil, odwracając się do nas. Adam wyszczerzył zęby:
– Pożyczyć ci moją? Skończyło się na tym, że zaczęli się rzucać poduszkami, czym kierowca nie był zbytnio zachwycony.
– Okej, młodziki wysiadamy! Przerwa! – krzyknął pan Marian, nasz opiekun. Ja, jako że piłem całą noc herbatę, ponieważ nie mogłem zasnąć, pobiegłem od razu do toalety nie zauważając, że jesteśmy w połowie drogi, co było pewnikiem, że dotarliśmy do Niemiec. Gdy w końcu znalazłem WC – miałem problemy z rozszyfrowaniem tajemnego kodu (czyt. język niemiecki), gdyż przyznam się, nie przykładałem się do nauki – okazało się, że prawie wszystkie kabiny są zajęte. Stanąłem w trzyosobowej kolejce i podsłuchiwałem chłopaków obok (tak, wiem, że to okropne).
– Jak sądzicie, uda nam się teraz gdzieś zapalić? – zapytał jeden z nich, ściszając głoś do szeptu, co nie za bardzo mu wyszło. Skrzywiłem się odrobinę, żeby nie zorientowali się, że ich podsłuchuję. „Trzynasto, czternastolatki, które palą”?!? Pokręciłem głową z dezaprobatą. Pewnie robili to dla „szpanu” itp. Gdy w końcu zrobiłem, co trzeba, trochę w przygaszonym nastroju wszedłem do autokaru. Kamil i Adam popatrzeli na siebie, wiedzieli, że nad czymś myślę. W końcu od tego są przyjaciele? Nikt nie zna ciebie lepiej niż oni.
– Coś się stało, brachu? – spytał Kamil.
– Nic… Po prostu widziałem dzieciaki, które obmyślają plan zniszczenia sobie życia..
– Chcą popełnić zbiorowe morderstwo? – wykrzyknął w pełnym zdumieniu Adam.
– Nie! Chcą zapalić – uśmiechnąłem się, a Kamil podniósł brwi i zaczął się śmiać. – O co wam chodzi? – nie mógł zrozumieć dlaczego jest ofiarą naszego „żartu”. Adam zazwyczaj brał wszystko na poważnie albo czymś się emocjonował, więc zobaczenie go takim zdumionym nie było niczym nowym, ale nigdy nie mogłem opanować uśmiechu.
Gdy pan Marian opowiedział nam plan naszego jutrzejszego dnia, byłem wniebowzięty. Będziemy już we Francji! A na dodatek – pierwsze, co zwiedzimy, to Disneyland! Było już późno, więc podciągnąłem nogi do klatki piersiowej, a głowę oparłem o szybę. Zamknąłem oczy. Szybko dopadł mnie sen.
– Wstajemy! Chyba, że wolicie tutaj zostać! – krzyknął kierowca. Wszyscy powoli zaczęli się budzić.
– Powiem wam to, co wczoraj – zaczął pan Marian. – Nie chodzimy pojedynczo, zrozumiano? Jeszcze by nam tego brakowało, żeby kogoś okradziono. Spotykamy się o 19.00 przed wejściem – dodał. Spojrzałem na telefon, była 8.30. – No… Macie uważać itp., ale to już wiecie, prawda? Niektórzy kiwnęli głowami. – Okej, no to idziemy!
Byłem zachwycony. Na samym początku, żeby w ogóle się dostać do Disneylandu, musieliśmy przejść spory kawałek drogi, na szczęście były tam ruchome schody.
Kiedy zobaczyłem ten ogromny napis, po prostu oniemiałem. „Właśnie stoję tutaj” – pomyślałem. – „Tutaj przed miejscem, które jest marzeniem większości dzieci”!. Razem z Adamem i Kamilem przekroczyliśmy bramę. Wzięliśmy mapę i odczytaliśmy, że Disneyland to pięć różnych krain. Od razu poszliśmy do tej pod nazwą „Adventure”, co oznacza „Przygoda”. Jak się okazało po jakimś czasie, był to strzał w dziesiątkę, gdyż zobaczyliśmy tam mnóstwo karuzel oraz rollercoasterów. Gdy pomyślałem o naszym Śląskim Wesołym Miasteczku, aż się zaśmiałem. Po prostu to była jakaś klapa! Wiem, że Disneyland jest najsławniejszym, najfajniejszym parkiem na świecie, ale patrząc na to, co my mamy, nie mogłem się opanować. Chyba już nigdy nie pójdę, biorąc pod uwagę to, co przeżyłem i przeżywam nadal.
Jedna z kolejek górskich była wspaniała! Precyzyjnie dopracowana, po prostu cud, miód i orzeszki. Gdy tak jechałem z Kamilem w wagoniku, ogarnęło mnie poczucie szczęścia. Moi rodzice są cudowni! Tak się cieszę, że zdołałem ich namówić na ten wyjazd.
Po takiej dozie emocji zaczął nam straszliwie doskwierać głód. Po krótkiej wymianie zdań z chłopakami, zdecydowaliśmy się pójść do najbliższego baru. Ceny w bufecie były po prostu kosmiczne! Z żalem zapłaciliśmy za hamburgery i frytki, a jednak opłacało się. Pycha!
O 17.00 miała być parada. Nie miałem pojęcia, co to ma w ogóle być, podążając za tłumem, stanęliśmy gdzieś z przodu i czekaliśmy. Po piętnastu minutach oczekiwania, na drogę wjechały wróżki. Dosłownie wjechały, miały podoczepiane coś na kształt rolek, czym przypominały mi zabawki. Za nimi z radosną muzyczką pojawiły się księżniczki. Jako że mam młodszą siostrę, bez trudu odgadłem ich imiona: Roszpunka, Królewna Śnieżka itp. Na podeście wjechał również Król Lew i Kubuś Puchatek oraz popularna bardzo w tym czasie Królowa Śniegu. Od razu po głowie zaczęła mi chodzić piosenka „Mam tę moc”. Jednak najbardziej oczekiwane baśniowe postacie, pojawiły się na końcu. Myszka Miki tańczyła razem z innymi przyjaciółmi, natomiast Mini stała na szczycie jakiejś góry jako czarodziejka i śpiewała piosenkę, którą wszyscy dookoła słyszeli. Gdy parada się skończyła, zaczęliśmy iść w kierunku miejsca naszej zbiórki. Ludzie zaczęli po cichu śpiewać utwór Mini, wszędzie słyszałem „Magic everywhere”, niestety ja, co mnie bardzo przygnębiło, śpiewałem „Mam tę moc, mam tę moc!”. Ha ha. Przy wejściu/wyjściu (gdyż wchodziło się tą samą stroną) stała już grupka osób z obozu.
Około 18.45 pan Marian w jak najlepszym nastroju nas wyprowadził, a po jakichś piętnastu minutach byliśmy w drodze do hotelu, w którym mieliśmy spać.
– Jak wam się podobało? – Spytałem moich przyjaciół.
– Super!
-Ekstra!
– Chcę tam jechać za rok – powiedział Adam, na co zgodnie kiwnęliśmy głowami. Trzeba będzie to powtórzyć… W końcu żyje się tylko raz, prawda?
To była najlepsza część wakacji. Nigdy jej nie zapomnę.
Tekst i foto: Kinga Kołodziejczyk