Rozmowa z Lisą See, autorką powieści „Kości smoka”
Dlaczego w swoich książkach tyle uwagi poświęcasz Chinom?
Lisa See: W moich żyłach płynie trochę chińskiej krwi. Mój prapradziad przybył do Stanów Zjednoczonych z Chin, aby pracować przy budowie szlaków kolejowych. Mój pradziad z kolei był w swoich czasach jedną z najważniejszych osobistości dzielnicy Chinatown w Los Angeles. Wiem, że nie wyglądam na kogoś kto ma chińskie korzenie, ale dorastałam w ogromnej chińsko-amerykańskiej rodzinie. Mam tysiące krewnych w Los Angeles.
Wszystkim początkującym pisarzom mówi się, że powinni pisać o tym, co jest im najbardziej znane. Moja rodzina jest tym, co znam najlepiej. Mogę chyba powiedzieć, że jestem rozdarta między dwiema kulturami i próbuję do swoich książek wnieść to, czego doświadczyłam i z jednej i z drugiej strony. „Amerykańska” część mnie pragnie, żeby ludzie zechcieli otworzyć się na poznawanie chińskiej kultury, nie myśleli o niej jako o czymś egzotycznym i dalekim.
Chciałabym, aby moi czytelnicy zauważyli to, że wszyscy ludzie żyjący na naszej planecie zdobywają w ciągu życia dokładnie te same doświadczenia i przeżywają te same emocje – zakochują się, pobierają, zakładają rodziny, umierają, kochają, nienawidzą, zazdroszczą. To są sprawy uniwersalne, a różnice między ludźmi tak naprawdę dotyczą tylko szczegółów wynikających np. z miejsca ich urodzenia.
Chińskie pochodzenie miało duży wpływ na Twoją pracę. Czy czujesz się bardziej Amerykanką czy Chinką?
LS: Na takie pytanie jest mi niezmiernie trudno znaleźć odpowiedź. Co sprawia, że jesteś Chińczykiem, Anglikiem czy Polakiem? Sposób, w jaki się ubierasz, jak o sobie myślisz, czy może to, jak wychowujesz dzieci? Większość ludzi nie musi odpowiadać na takie pytania, ale ponieważ ja nie wyglądam jak Chinka, często się z nimi spotykam. (Choć muszę przyznać, że jeśli stanę obok któregoś z moich stuprocentowo chińskich krewnych, wtedy dopiero widać, jak wiele jest podobieństw między nami – jesteśmy tego samego wzrostu, mamy podobną budowę ciała. Oglądałam zdjęcia i widzę, że mam taki sam zarys żuchwy i kształt oczu jak mój pradziad. Tylko kolor skóry inny.)
Chińskie pochodzenie od początku wpływa na całe moje życie. Jest obecne w tym, jak wychowuję dzieci, co jem, jak czczę pamięć zmarłych przodków. Widać jego ślady w moim ogrodzie i roślinach, które w nim sadzę oraz w wystroju wnętrz domu. Mój lekarz rodzinny pochodzi z Chin i praktykuje tradycyjną chińską medycynę.
Jednak ze względu na to, jak wyglądam, zawsze będę kimś z zewnątrz. W Los Angeles ludzie mnie znają, ale kiedy pojadę do Chin, jestem traktowana jak obca. Gdy biorę udział w spotkaniach białych społeczności w Stanach Zjednoczonych, zawsze mam wrażenie, że nie do końca do nich pasuję. Nie znoszę ich bigoterii i rasizmu, który czasem jest wyraźnie wyczuwalny. Tak więc w obu społecznościach jestem trochę outsiderką, ale myślę, że dzięki temu jestem lepiej i bardziej interesująco piszę, ponieważ zmusza mnie to do uważniejszego patrzenia na świat.
Kto z najbliższych miał na Ciebie największy wpływ?
LS: Myślę, że babka ze strony ojca miała największy wpływ na moje życie. Nie trzymała się konwenansów, jednym z jej szalonych wyczynów było np. poślubienie mężczyzny z Chin w czasach, kiedy zabraniało tego prawo. To, że jestem pisarką, zawdzięczam mojej mamie Carolyn See, która również pisze. Ważną rolę w moim życiu odegrał też Bob Dylan, choć nigdy nie miałam okazji spotkać go osobiście (ale jeśli to czyta – gorąco pozdrawiam!).
Skąd zaczerpnęłaś pomysł na książkę „Sieć rozkwitającego kwiatu”, czyli pierwszej części sagi „Czerwona Księżniczka”?
LS: Mój mąż jest adwokatem i prowadzi sprawy klientów z Chin, także w sferach rządowych. Kiedyś towarzyszyłam mu w jednej z jego służbowych podróży do Pekinu. Któregoś wieczoru trafiliśmy z klientami męża do baru karaoke. Był środek zimy, rok 1994 – wtedy Chiny wyglądały zupełnie inaczej niż dzisiaj. Siedzieliśmy z agentami Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i uświadomiłam sobie, że tacy ludzie na całym świecie wyglądają podobnie. Noszą broń, czarne kurtki i przybierają miny twardzieli. Ale tamci mężczyźni wyróżniali się czymś, na co zwróciłam uwagę – byli dosłownie obwieszeni złotem, mieli wielkie złote Rolexy, sygnety, łańcuchy, bransolety. Na to wszystko na pewno nie zarobili w uczciwy sposób, byli skorumpowani i specjalnie się z tym nie kryli. Po kolei śpiewali tęskne piosenki, a po twarzach tych twardych facetów płynęły prawdziwe łzy wzruszenia. Kiedy jesteś pisarzem i umiesz obserwować to, co się wokół Ciebie dzieje, w takiej sytuacji masz pewność, że trafił się świetny temat!
„Kości smoka” to trzeci i ostatni tom serii z Hulan i Davidem w roli głównej. Czy planujesz jeszcze kiedyś napisać powieść sensacyjną?
LS: W tym momencie nie mam takich planów, ale z całą pewnością nie mówię „nie”. Biedni David i Hulan musieli przeze mnie tyle przejść. Lubię myśleć, że teraz wysłałam ich po prostu na wakacje. Siedzą gdzieś na plaży, patrzą na ocean i popijają drinki z palemką. Tych dwoje z całą pewnością zasłużyło na odpoczynek! Ale pewnego dnia na pewno znów znajdę dla nich nową zagadkę do rozwiązania.
Nad czym teraz pracujesz?
LS: Skończyłam zbieranie dokumentacji do kolejnej książki i teraz mogę już zdradzić kilka szczegółów. Mamy tutaj trzy pozornie trudne do połączenia wątki: skomplikowane relacje matka – córka, historię herbaty jako najważniejszego napoju dla Chińczyków, oraz temat mniejszości etnicznej Akha. Bardzo się cieszę na tę książkę, mam nadzieję, że będzie udana i spodoba się czytelnikom.
Wywiad pozyskany dzięki uprzejmości Wydawnictwa Świat Książki
A ja zapraszam do Kategorii Nasza Czytelnia i lektury streszczenia „Kości smoka”