Inna rzeczywistość

21 lutego 2019

Właśnie staram się w niej odnaleźć! Nie jest to łatwe..

 

Kiedy byłam tu po raz ostatni? Od wczoraj głowię się nad tym pytaniem? Prawdopodobnie byłam nieco młodsza od mojej córki. 6, 7 lat miałam? Być może. Na pewno tak, bo moja siostra wówczas była tak małym „dzidziusiem”, że razem z moją mamusią zajmowały ją raczej śnieżne bałwany. Zatem było to dawno, dawno temu… Tak dawno, że człowiek pamięta to bardzo mgliście. Ale nie do końca, bo jeden z najsłynniejszych wówczas ośrodków narciarskich w Szczyrku od zawsze robił wrażenie. A na takiej 6,7-latce, jak ja wtedy! No mega! Całe dnie „grasowałąm” z tatą na stoku…

Nasza pani gospodyni nie zmieniła się nic, a nic! Ile lat już upłynęło… Budujące zatem,że co poniektóre „cosie” – sytuacje, rzeczy, osoby – potrafią być constans. Za to obiekt wypiękniał, wynowocześniał, ustandardowił się niemal europejsko.

Pamiętny ośrodek narciarski… „O mamuśku!” To nie jest bynajmniej tak, że jeżdżę w nim po raz pierwszy od 30 lat. W międzyczasie bowiem udało mi się tu „skatować” na amen narciarsko między innymi mojego obecnego męża. Biedak! No ale nauczył się! – Wiesz, to tu tata uczył się jeździć na nartach – wspomniał bez szczególnych sentymentów naszej córce. Trudno się dziwić, że bez sentymentów… Szczerze? Tak naprawdę aż dziw, że nie zniechęcił się raz a dobrze,  na zawsze do tego sportu. Potem bywaliśmy w Szczyrku wspólnie kila razy… Niemniej ostatni raz 10, 11 lat temu?

Szczyrk to jednak na zawsze będzie dla mnie sentymentalna podróż do czasów herbatki z cytrynką i kanapek robionych przez mamę. Pamiętam to jak dziś… Jeździliśmy do upadłego. Cały dzień się spędzało wspólnie z rodzicami na stoku. Dziś, kiedy wspólnie z córką jeżdżę 2-3 godziny, czuję się co najmniej nieswojo. No co by na takie „opieprzanie się” powiedział tata?  Bo to nie ma, że boli… Śnieg, wiatr, deszcz…. jeździło się i koniec! A że spodnie z ocieplacza uwierały, albo buty obciskały. Trudno! Narty to nie rzecz dla mazgajów! Nikt nawet nie pomyślał, że chce gorącą czekoladę, czy siku. Wtedy rzecz – kłopotliwa co najmniej… Rozbierać się z tych wszystkich kombinezonów w jakimś obleśnym „wc”… lepiej już było wjechać do lasku. I jeździło się całe dnie, do „zabicia”. To była frajda, przygoda, coś co będę pamiętać do końca życia…

A dziś wypasiony kompleks narciarski po prostu rzucił mnie na kolana! Jak to wszystko wspaniale się zmieniło! Człowiek w końcu też nie wygląda na tych nartach jak ostatnia sierota, ale ma dobre narty no i buty zapinane na jedną klamrę… – Ty to jesteś… Kupimy ci nowe buty – sapie zawsze mój mąż, mozoląc się przy zapinaniu swoich tysiąca klamer. Mimo, że moje „Koflachy” niewątpliwie pamiętają dawną rzeczywistość Szczyrku herbaty z cytryną i kanapek mamy i nie tylko Szczyrku, nie chcę się z nimi rozstawać! Co z tego, nie są pierwszej świeżości… Ta jedna klamra! To po postu magia!

Dziś przemierzając te genialne trasy, wjeżdżając na szczyty nie rozklekotanym orczykiem, ale wypasioną kanapą we wszystkich kolorach tęczy i gondolką, czułam się niemal zagubiona… Dobrze,że moja 8-latka zaopiekowałą się mamą. Na każdym zakręcie niemal można zatrzymać się na popas w ekskluzywnej knajpie… Tak… inna rzeczywistość… Lecz najbardziej m żal…. kanapek zrobionych przez mamę i herbatki z cytrynką… Jutro zrobię je zatem dla mojej córki… – No co Ty, mama?!? Nie będzie czekolady na gorąco z bitą śmietaną? Może i będzie…  i to nie na kombinezonie tym razem. I tego się trzymajmy!

Nowocześnie, komfortowo… Mimo wszystko na wspomnienie czasów minionych, aż się łezka w oku kręci…

Hanna Grabowska-Macioszek