Wielkanocne historie wokół nas

3 kwietnia 2015

ŚWIĘTA WIELKANOCNE PACHNĄCE WIOSNĄ

Ach, Kochani, wreszcie przyszła wiosna, najpiękniejsza pora roku. Wszystko, co było smutne, szare, zmienia się tak szybko. Do życia budzi się cała przyroda, pojawiły sie już pąki na niektórych krzewach i drzewach, z ziemi wychodzą żonkile i hiacynty, w ziemi czerwienią się zawijki piwonii. Słońce cieplej świeci i przypomina nam ze wraz z ukochaną wiosną czas na święta Wielkanocne, które mają z nią dużo wspólnego.

 

Kolor żółty jest kolorem żonkili i jajek, a te na Wielkanoc można zabarwić na brązowo gotując w skórce z cebuli lub na zielono świeżym żytem. Gdy wystygną, można je ozdobić, wydrapując wzory nożem. Na święta Wielkanocne przygotowujemy koszyk ze święconką, do koszyka z białą serwetką wkładamy nasze jajka, czekoladowego baranka, sól, kawałek chleba, szynkę, masło, pieprz. Koszyczek możemy przyozdobić bukszpanem. Na Wielkanocny stół przygotowujemy paschę czekoladowo- orzechową, mazurek migdałowy, sernik z brzoskwiniami. Kiedy budzę się rano i w okno zagląda mi słońce, to chce się żyć. Ten zapach na dworze i śpiewające wesoło rankiem ptaszki, zapach świeżo upieczonego ciasta zachęca nas, abym szybko wstała i przygotowała z mamą śniadanie.

A potem spacer do ogrodu, idziemy szukać Wielkanocnego zajączka. Kiedy obserwuję, co się dzieje wokoło mnie, jak świat pięknieje, to nie chce się iść do szkoły. Można śpiewać piosenkę Marka Grechuty – WIOSNA , CIEPLEJSZY WIEJE WIATR lub WIOSNA , WIOSNA ,WIOSNA ACH TO TY!

 

Alina Czerniejewska

 

MOJE ŚWIĘTA WIELKANOCNE

Kolorowe jajka, baranki, kurczaczki, zajączki, różne ozdoby, prezenty… Kolorowo w domu, kolorowo na dworze. Właśnie dlatego tak lubię Wielkanoc.

 

Z moimi Świętami Wielkanocnymi wiąże się wiele zwyczajów… Już kilka tygodni przed świętami robimy z mamą świąteczno-wiosenne porządki. W tym celu sprzątamy każdy kąt mieszkania. Wyrzucamy lub chowamy niepotrzebne zimowe rzeczy. Jakiś tydzień przed Wielkanocą ozdabiamy mieszkanie wiosennymi i świątecznymi ozdobami oraz zaopatrujemy  się w jedzenie potrzebne na święta. Później już tylko czekamy. W piątek (dzień przed święceniem koszyczka) barwimy jajka. Kiedy już nadejdzie sobota, szykujemy koszyczek i idziemy do kościoła. Koszyczek wykładamy serwetką. Do środka wkładamy: jajka, baranka, zajączka, chleb, sól, kiełbasę, surową szynkę, chrzan oraz babkę. Na górę koszyczka dajemy kolejną serwetkę, aby przykryć jedzenie. Następnie idziemy na mszę. Gdy już wrócimy z kościoła, czekamy na niedzielę. Po całym dniu i całej nocy czekania nadchodzi w końcu ta ważna chwila. Mama przygotowuje śniadanie. Zazwyczaj jemy je o dziewiątej. Zawsze jest pyszne. Po śniadaniu idziemy na 10:30 do kościoła. Po powrocie odpoczywamy cały dzień. Tylko mama robi sobie przerwę na przygotowanie obiadu. Tak wyglądają moje przygotowania do świąt i świąteczny weekend.

Za to kiedy nadejdzie śmigus-dyngus… Nie lubię tego dnia. Wiem, że lanie się wodą to tradycja, ale ja jej nie cierpię. Zazwyczaj udaję, że nie ma mnie w domu, jak ktoś puka do drzwi (chyba nie tylko ja tak robię). I tak spędzam ,,lany poniedziałek”…Resztę przerwy świątecznej spędzam leniwie, odpoczywając od szkoły.

Może moje święta nie są oryginalne, ale za to tradycyjne i rodzinne.

 

Marta Pracowita

 

PRZECIEŻ TO NIC…

To powspominajmy coś o jakiejś Wielkanocy… O, już sobie przypomniałam! To był dzień przed świętami, czyli Wielka Sobota. Wraz z moją babcią szykowałyśmy potrawy na wielkanocne śniadanie.

 

Oczywiście nie mogło zabraknąć grysikowca i kompotu ze śliwek. Ja zajęłam się obieraniem warzyw do „szałotu” i podjadaniem owoców do kompotu i innych potraw. Za to starka coś tam „pichciła” w drugim końcu kuchni. W trakcie takich przygotowań nie ma czasu na nudę, nie brakuje też świątecznych opowiadań w stylu mojej omy, czyli „To było tak” lub „A zdarzyło się to”. Moim zdaniem te historyjki były godne podziwu. – Szkoda, że w tych czasach tak nie jest, że dzieci zamiast siedzenia przy komputerach nie szukają jajek w trawie albo nie robią tak jak my – dzisiaj razem gotujemy coś w kuchni – musiałam to powiedzieć. Może babcia coś pomoże mi z tym coś zrobić. Zawsze zapytać można.

– Wnusiu, czasy się zmieniają, niestety jest jak jest. Ale na moje szczęście są na świecie dzieci, które bardziej wolą słuchać opowiadań swoich babć niż słuchać muzyki w tych… waszych telefonach. Babcia miała rację, ona zawsze ma rację. Nie zna się na wszystkim, bo na przykład nasze telefony uważa za jakieś skrzynki z informacjami. Ale mi to nie przeszkadza. Po za tym w czasie tych pogawędek można poznać wiele nowych ciekawostek.

Dobrze, dosyć tych opowiadań, wróćmy do XXI wieku – a więc jest godzina 9.40, moja mama wraz z kuzynką Kasią wychodzą poświecić koszyczek. Zapewne jesteście ciekawi, dlaczego ja nie idę. A no dlatego, że jestem lekko przeziębiona. No i mama nie chce, żebym się jeszcze bardziej rozchorowała. W tej sytuacji widzę plusy, wolę siedzieć z babcią w kuchni, niż bawić się z małą blondyneczką. Ma 7 lat i jest strasznie obrażalska, jak czegoś nie dostanie, zaczyna płakać. Ja, żeby mieć święty spokój, daję jej to. No i pokazuję, że nie jestem taka niedobra, jak się wydaje. Tata i dziadek mają wstęp wzbroniony do kuchni, z wiadomych powodów (podajadają), a żeby się nie nudzić, obydwoje pojadą po ciocię Klarę i wujka Przemka (to rodzice Kaśki).

Minęło trochę czasu zanim prawie wszystko było gotowe. W międzyczasie mama z Kasią wróciły, Klara z Przemkiem też dotarli. Wszyscy byli na miejscu, teraz tylko wystarczyło zjeść lekki obiad. Nasze pomysły odbiegały od reszty upodobań. Za każdym razem jedliśmy wodzionkę z czerstwym chlebem, a do tego bratkartofle. Zawsze wszystkim smakowało. Oczywiście nie było dnia bez jakiegoś wypadku. Babcia robiła sos do jutrzejszego królika, niestety Klara ją zagadała i zapomniała zdjąć go z gazu. Spalił się. Okazało się też, że więcej sosów nie ma. Z tego małego zamieszania zrobiła się większa awantura. Mama z ciocią chciały iść do sklepu, ale starka zarządziła, że idzie tylko jedna, więc się powadziły o to, która pójdzie. Za to Kaśka bawiła się piłką z Piśkiem (moim psem). Skończyło się to okropnie. Piłka wylądowała na wazonie, który się stłukł. Dziadek był zły, ale szybko jej wybaczył. Potem było jeszcze gorzej. Tata chciał być ten dobry, i to on poszedł, a raczej pojechał do sklepu. Chciał się pospieszyć, i dostał mandat. Przejechał na czerwonym świetle.

Wszyscy mieli złe humory, na szczęście ja nie. Kaśka też za długo nie płakała. Po upływie 20 minut, cała rodzinka wróciła do „świata żywych” i znów wszyscy się śmiali sami z siebie. Jak ja ich kocham. Gdyby nie oni te święta byłyby nudne.

 

Agnieszka Gralka

 

ŚWIĄTECZNY DZIEŃ

 

Święta Wielkanocne w mojej najbliższe rodzinie nie są obchodzone tradycyjnie, dlatego też postanowiłam zapytać o to nieco starsze ode mnie pokolenie. Mój wybór padł na ciotkę, rocznik 82. Jej szalone Święta Wielkanocne, spędzone w dzieciństwie wraz z rodziną, długo zostaną w mojej pamięci.

 

Poranek w lany poniedziałek rozpoczynał się już o godzinie 8 rano. Babcia biegała po pokojach z kropidłem od żelazka (kiedyś nie było żelazek parowych), które zmontował mój dziadek z butelki i podziurawionej zakrętki. Największą radość z polewania rodziny miała babcia. Wpadała do sypialni z rozwianym włosem i w piżamie, kropiąc zapamiętale śpiących domowników. Ale do czasu. Te dzikie zabawy skończyły się w momencie, gdy zakrętka nie wytrzymała nawału wrażeń i babcia chlusnęła w dziadka lodowatą zawartością butelki. Po tak radosnym przebudzeniu nastąpiło tradycyjne wielkanocne śniadanie. Rodzina dzieliła się jajkiem, pochodzącym z pisanki i robionej przez prababcię metodą wydrapywania wzoru na moczonej cebuli w skorupce. Po śniadaniu wszyscy udawali się do kościoła, a po powrocie szli na obiad do prababci. Tam odbywały się poszukiwania prezentów ukrytych przez zajączka, głównie słodyczy. Zwyczaj ten najbardziej podobał się kotu, który z szaleństwem w oczach wchodził do każdej otwieranej szafki czy szuflady, a potem z uporem maniaka obgryzał gałązki z baziami. Ciocia miała najprawdziwsze bazie-kotki.

Poświęcony fragment bazi prababcia kazała łykać dzieciom w celu zapobiegania chorobom gardła. Dzień kończył się przyjazdem wujka, który kropił wszystkim włosy. Ciocia za to, że dzielnie znosiła ten obrzęd, zawsze dostawała od wujka jakiś pieniążek.

Uważam, że święta obchodzone w rodzinie mojej cioci były spędzane bardzo radośnie. Do tekstu dołączam zdjęcie naszego nowego kota – na tle bazi i kurczaków (które próbował zjeść), aby tradycji stało się zadość!

 

Kinga Ziaja