Tyle razy chyba dziś usłyszałam te słowa. A może i więcej? Szczerze mówiąc, straciłam rachubę.
Jak wiecie, Drodzy Czytelnicy, na łamach gazety, jak i portalu piszę o rzeczach wyłącznie dobrych, miłych i ładnych. Taka jest linia programowa Gońca Górnośląskiego, której jestem wierna… No chyba, że coś mnie wybitnie wkurzy. Tak właśnie zdarzyło się dziś rano. Wkurzyłam się tak bardzo, że teraz oto piszę ten tekst. O czym? O relacjach międzyludzkich.
Rzecz się zadziała w jednym ze sklepów firmowych znanej marki kosmetycznej. Obsługa tejże firmy to przeważnie specjaliści najwyższej klasy i kiedy człowiek stoi przed wyborem kupna danego kosmetyku, od razu wie, że trafił pod skrzydła fachowca, któremu może zaufać.
I tak też było tym razem. Czuję się dopieszczona ze wszech miar. Pani ekspedientka doradza, dopytuje…. I nagle do sklepu wchodzi Klientka! Oj tak, tak. Klientka! Taka przez duuuże „K”. – Wczoraj, kiedy realizowałam tu ofertę, została mi naliczona kwota za kosmetyk, który miał być w prezencie”. – Proszę chwilę zaczekać, zaraz do Pani podejdę – odpowiedziała ekspedientka. Widząc, że naburmuszenie Klientki zaraz spowoduje chyba eksplozję, zaproponowałam, że ja się jeszcze rozejrzę, zastanowię, żeby sprawę reklamacji załatwić w pierwszej kolejności. – O rzeczywiście, wkradł się błąd. Najmocniej Panią przepraszam. Koleżanka wczoraj musiała się po prostu pomylić – tłumaczy ekspedientka. – Koleżanka? Jaka koleżanka? To pani się pomyliła, bo pani mnie wczoraj obsługiwała. – Ja? To najmocniej Panią przepraszam. Pomyliłam się.
Mina Klientki była tak grobowa, jak gdyby pani ekspedientka dopuściła się co najmniej zbrodni zagrożonej odsiadką 10lat. Widząc, jak niewesoła zaczyna być sytuacja i w jaki stan wpada ekspedientka, uśmiechnęłam się do Klientki i zagadałam, a to pewnie o ten płyn do kąpieli chodzi. – Tak, o właśnie ten! – burknęła. Tutaj niestety „złoty” wpis do mojego pamiętnika, który przed laty poczyniła dla mnie moja wychowawczyni: „brzemię Twych trosk pod wpływem uśmiechu stopnieje, jak wosk” nie zdał egzaminu. Żal. Bo Klientka nadęła się jeszcze bardziej. Jeszcze bardziej. Niczym wielki balon. „No zaraz pęknie” – pomyślałam.
Reklamację udało się na szczęście przeprowadzić pomyślnie. – Dziękuję Pani i jeszcze raz najmocniej Panią przepraszam. W odpowiedzi nie padło nawet „do widzenia”, tylko jakieś bliżej niezidentyfikowane burczenie pod nosem. – Przecież ja jestem tylko człowiekiem. Nie jestem robotem. Każdy może się pomylić – zaczęła tłumaczyć mi pani ekspedientka. – Nic pani nie musi mówić. Nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. Proszę się nie przejmować nadętą babą! Nie warto sobie psuć dnia. Tak to jest, jak pracuje się z ludźmi i dla ludzi – próbowałam pocieszyć tę przemiłą dziewczynę, której już niemal płacz wisiał u nosa. Chwilę poczekałam jeszcze, aż doszła do siebie. Zrealizowałam swoje zakupy i życzyłam wszystkiego dobrego. – Dziękuję. Już mi trochę lepiej – wyszeptała.
Gdy emocje opadły, myślę tak. Oczywiście nie jest zdarzeniem komfortowym dla Klientki, że reklamację złożyć musiała. Reklamacja z samej definicji nie oznacza nic miłego. Ale czyż tak niesympatycznie musiała się zachowywać? Naprawdę już dawno nie spotkałam tak antypatycznej, „obrażonej” na cały świat osoby. „O rany! Ale nieszczęśliwa kobieta” – pomyślałam. Takie błędy mogą przytrafić się każdemu. A reklamacji też możemy dokonać w sposób elegancki. Wierzcie, że składanie reklamacji przez Klienta dla ekspedienta też nie jest komfortowe. No najwyraźniej ta Klientka uważała się za kogoś lepszego. Oj tak. Widać, że głowę nosi bardzo wysoko.
Pisząc teraz ten tekst, naszła mnie taka refleksja. Jeśli od obsługi w sklepie wymagamy, żeby była fachowa, miła i pomocna, sami też zachowujmy się wobec ekspedientów miło, a nie jak wobec kogoś gorszego.
Żądasz kultury osobistej od kogoś, zachowaj ją sam.
Czy Klientka ta jest warta tego, by poświęcić jej aż mój tekst? Ona na pewno nie! Załapała się jako kontrast. Dla miłej i uroczej ekspedientki, której ten tekst chcę zadedykować.
Hanna Grabowska-Macioszek