Czyżby moje śniadanie? No otóż nie. W tym roku po raz pierwszy od kilku lat… zapomniałam o tym, że dziś tłusty czwartek.
I na śniadanie zjadłam co innego, a jak z pewnością Drodzy Czytelnicy pamiętacie, do mojej małej tradycji tłusto czwartkowej należało jedzenie w tym dniu wyłącznie pączków: na śniadanie, obiad i jeszcze ot tak w między czasie. Kiedy ten dzień chylił się już ku końcowi, a liczba zjedzonych pączków oscylowała w okolicy 10. marzyłam, by jak najszybciej już się skończył, by zjeść cokolwiek innego, bo na pączki nie mogłam już patrzyć. W tej metodzie mądrość była taka, że pączki nie kręciły mnie przez kolejny rok. A dziś? Tradycja została złamana, ale za to pojawiła się nadzieja, że oto mojej permanentnej diety szlag nie trafi.
A Wy? macie jakieś tłuste plany na pączki? Ile zjecie?
Tłusty czwartek to także taki sygnał, że karnawał chyli się ku końcowi i trzeba zaszaleć jeszcze (jedząc chociażby pączki) przed nadchodzącym Wielkim Postem, w którym warto poczynić postanowienia, rachunek sumienia i jak sama nazwa sugeruje, pościć. Nie oznacza to absolutnie, że mamy nie jeść i głodzić się, jak to co poniektórzy interpretują, bo w trakcie tego okresu należy (uwaga! Zgodnie z nauką samego Kościoła!) po prostu powstrzymywać się od wielkiego obżarstwa – spożywać posiłki zarówno jakościowo, jak i ilościowo ograniczone. Tylko tyle.
Życząc ostatnich karnawałowych chwil tłustych i radosnych, polecam po pączki pędzić do cukierni, czy pączkarni. Te ostatnie wyrastają od pewnego czasu jak grzyby po deszczu, więc z pewnością nie będzie takiej sytuacji, że komuś zabraknie, że nie kupi i nie zje. Chyba jednak sama się skuszę?
Hanna Grabowska-Macioszek