Przed takimi dylematami stoją rodzice: posyłać, czy nie posyłać.
Warto podkreślić, że w przypadku otwarcia szkół (planowo 25 maja), nie ma mowy bynajmniej o zajęciach dydaktycznych. Co to oznacza: lekcje w takiej formie, jak sprzed pandemii – nauczyciel prowadzi, a dzieci i młodzież słuchają (bądź nie), to niemożliwe! Powrót = zajęcia opiekuńcze w świetlicy, na szkolnym boisku i to rzecz jasna z zastosowaniem niezbędnych obostrzeń, zakazów, nakazów, dotyczących ilości dzieci, odległości, odbioru ze szkoły. Trudno wyobrazić sobie, by stęsknione za rówieśnikami dzieci, pilnowały i przestrzegały tych zasad. Mówiąc kolokwialnie: dzieci w ryzach nie utrzymasz. Zatem wszystko to, co jest jakby wyjściem naprzeciw pracującym rodzicom, bardzo pięknie wgląda w teorii, na papierze, czy w elektronicznym dzienniczku, w którym bardzo dokładnie o nowych zasadach powrotu do szkoły można przeczytać.
Jeszcze więcej wątpliwości co do powrotu najmłodszych do przedszkoli. Mimo, że placówki deklarują niemalże dezynfekcję całych obiektów, przedszkolaki ze swoją żywiołowością będą do upilnowania jeszcze trudniejsze.
Nie zazdroszczę żadnemu z rodziców podejmowania powyższych decyzji. Koniecznych, gdy nie ma alternatywy w postaci Instytucji Babci.
Hanna Grabowska-Macioszek
Foto: Archiwum