W otchłani… uciętej głowy

22 czerwca 2020

Co się w niej kryje? Lepiej nie sprawdzać! Ci turyści, którzy do tej pory kojarzyli przepastne i groźne krakowskie przestrzenie z tajemnicą jamy Wawelskiego Smoka, mogą poczuć się zawiedzeni.

A to za sprawą niezwykłej rzeźby, która wzbudza ogromne zainteresowanie na krakowskim Rynku. Wciąż nieustające, bo owa ucięta głowa została podarowana miastu przez artystę Igora Mitoraja, znanego polskiego rzeźbiarza, w 2005 roku. To „Eros Bendato”! We mnie dzieło to budzi co najmniej niepokój, a nawet grozę: wielka, ucięta głowa z pustymi oczodołami, skrępowana pasami. Brr! Podobno w nawiązaniu do mitologii greckiej ukazuje upadek miłości. Miejmy nadzieję, że nie mojej miłości do tego miasta! Bo ja interpretować mogę to wyłącznie tak: że już dawno dla Krakowa straciłam głowę, moje oczy są tak zahipnotyzowane jego pięknem, że prawie ślepe i jestem tak oszołomiona, że aż sparaliżowana, skrępowana, co uniemożliwia mi poruszanie. Obserwując wzmożony ruch zwiedzających przy rzeźbie, pomyślałam jednak o czymś innym. Biorąc pod uwagę fakt, że mimo luzowania obostrzeń rządowych, Polska skąpana jest w koronawirusie, zadziwić może bynajmniej nie sama rzeźba, ale to, że do tejże głowy można wejść, co czynią masowo i ochoczo turyści i jak sądzę także krakowianie. Strach się bać, ile wirusów, bakterii i innych wyziewów może się tam kumulować: każdy maca, chucha, dmucha i pstryka zdjęcia (to ostatnie najmniej niebezpieczne). Do penetrowania wnętrza głowy bynajmniej nie zachęcam, bo w obecnej sytuacji epidemicznej, kiedy jest to przestrzeń mała i pełna zarazków, może być to po prostu groźne dla zdrowia. I być może głowy nie stracimy, ale zdrowie możemy zupełnie śmiało, jak sądzę. Warto zobaczyć, wyrobić sobie na jej temat własne zdanie, zrobić, albo i nie zdjęcie. Jak tam sobie chcecie.

Dla mnie Kraków to jedno z moich ukochanych miejsc na równi z Jawornikiem i Pieskową Skałą, do którego wracam zawsze na kolanach. Cudownie w nim przebywać, zwiedzać, przypominać sobie dobrze znane zakamarki, a i odkrywać zawsze coś nowego. Patrząc i analizując w głowie Wawelskie Wzgórze, jakim dziwnym wydaje się fakt, że mieszkali tam niegdyś prawdziwi królowie i książęta. No bajka! Dziś coś zupełnie nieprawdopodobnego, że to rzeczywiście się wydarzyło i działo. Dla mnie każdorazowa wizyta w Krakowie to doświadczenie, jakbym znalazła wejście do jakiegoś magicznego portalu, który przenosi mnie w czasie. Jakiej zatem ulgi doznaję, gdy ponownie odnajduję „dziurę” do drogi powrotnej. Bo refleksja tu może być tylko jedna: Krakowem zachwycam się i zachwycać będę, ale mieszkać bym w nim nie chciała. Dlatego jakże cieszę się, gdy moim oczom znów ukazuje się katowicki Spodek! Katowice forever!

Hanna Grabowska-Macioszek