Mały wakacyjny przyjaciel

26 października 2016

Przeciągnęłam się leniwie kiedy promienie porannego słońca oświetliły moją twarz przebijając się przez rolety. Kilka minut zastanawiałam się, czy w ogóle chcę opuszczać miękką, przytulną pościel, wakacje były w końcu po to, aby wreszcie się wyspać. Rozważyłam opcję zakopania się z powrotem w kołdrze i wstania dopiero na obiad, koniec końców jednak powoli zwlokłam się z łóżka, wnioskując po hałasach dobiegających z kuchni, że obudziłam się jako ostatnia.

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERAMozolnie podeszłam do szafy i wygrzebałam z niej szybko jakieś ubrania oraz kostium kąpielowy, bo byłam pewna, że po śniadaniu wszyscy pójdziemy na plażę. W końcu pogoda zdecydowanie nam dopisywała,   a w takie dni prędko zapełnia się ona ludźmi. Bezpieczniej więc było iść tam wczesnym południem, aby móc swobodnie rozłożyć koce i ręczniki.

Śniadanie jak zwykle minęło wszystkim na wesołych rozmowach i planowaniu kolejnych dni wakacji w Chorwacji. Tyle miejsc do zobaczenia a tak mało czasu! Propozycjom nie było końca, co rusz znajdowaliśmy nowe ciekawe miejsca. Jednak to lipcowe południe, jak można było się spodziewać, wszyscy chcieliśmy spędzić nad morzem, kąpiąc się i opalając.

Rodzice zajęli się pakowaniem najpotrzebniejszych rzeczy a my, nieco młodsze pokolenie, wybiegliśmy z domku i czekając na nich, zaczęliśmy przechadzać się i biegać ścieżkami. Pomiędzy letnimi domkami było ich na prawdę dużo, czuliśmy się tam trochę jak w labiryncie. Po kilku minutach do naszej zabawy dołączył mały rudy kotek, a raczej, jak się później okazało, mała ruda koteczka. Zaczęła radośnie biegać za nami i chwytać nas swoimi małymi łapkami za kostki. Wszyscy od razu zakochaliśmy się w małym rudzielcu!

Jako praktykujący mały weterynarz, podchodząc już pod nasz wakacyjny domek, podniosłam kotka na ręce i sprawnie oceniłam jego stan. Strasznie ucieszyłam się z posiadania nowego pacjenta, zwłaszcza, że był to mój pierwszy pacjent, nie będący pluszową zabawką. Kotka wydawała się zdrowa i radosna, więc od razu nasunęło mi się pytanie, dlaczego nie ma właściciela? Nie miała na sobie obróżki, choć wyglądała na kota domowego. Nie byłam pewna czy mogę od tak sobie ją wziąć, więc kiedy wszyscy dorośli wyszli z domku gotowi na wypad na plażę, przedstawiłam ją rodzicom i zapytałam, co sądzą. Stwierdzili, że lepiej zostawić małą, żeby wróciła do domu, ale kiedy to zrobiliśmy, ona krok w krok podążała za nami. Z uśmiechem na twarzy stwierdziłam, że trzeba nadać kotkowi imię!

Nasz nowy wakacyjny kompan, po wielu długich naradach i dyskusjach został okrzyknięty Niną, od miasteczka, w którym mieszkaliśmy. Kotka przyzwyczaiła się do wszystkich członków naszej rodziny a nawet do naszego domku, który po krótkim czasie zaczęła traktować jak swój własny. Przygody, jakie razem przeżyliśmy, pozostały w naszej pamięci już na zawsze…

***

Wyspana podniosłam się z łóżka, z zadowoleniem stwierdzając, że tego dnia wyjątkowo nie obudziłam się jako ostatnia. W kuchni już słychać było kroki domowników i odgłosy rozkładanych sztućców. Od razu wyszłam z pokoju i weszłam do kuchni, z zamiarem otworzenia drzwi dla malutkiej Niny, która zaraz powinna była przyjść na śniadanie. Zwierzak jadał u nas prawie regularnie, od kiedy ją znaleźliśmy, więc nie było niczym dziwnym to, że Nina codziennie rano wpraszała się do nas na trochę kociej karmy. Jakie było moje zdziwienie, kiedy kotka pojawiła się w salonie, jak gdyby nigdy nic wskakując przez duże okno i z gracją podeszła pod lodówkę, gdzie trzymaliśmy jej karmę. Razem z moją mamą spojrzałyśmy na kotka, a ja parsknęłam śmiechem, podchodząc do lodówki i wyciągając z niej puszkę…

***

Siedziałam wygodnie na dużym łóżku, próbując zmusić tablet do współpracy ze mną. I pomyśleć, że chciałam tylko obejrzeć film, a pracowałam z tym sprzętem już prawie pół godziny! Po raz setny uderzyłam twarzą w poduszkę, a bawiący się obok mnie kot tylko spojrzał na ten obrazek z politowaniem wymalowanym na pyszczku. Po chwili po prostu wrócił do zabawy jakimś kolorowym sznureczkiem. Kiedy tablet pokazał wreszcie stronę, o którą tak długo błagałam, kliknęłam w ikonkę i zajęłam się rozplątywaniem słuchawek. Oczywiście kot nie byłby kotem, gdyby nie interesował się każdym cienkim i długim przedmiotem, to też Nina od razu rzuciła się na biały kabel. Jej szczupłe pręgowane ciałko szybko zaplątało się w długi kabel, a ja nie wiedziałam, czy śmiać się z miny zaskoczonego zwierzaka, czy płakać nad jeszcze bardziej zaplątanymi słuchawkami. Po kilku nieudanych próbach odebrania kotce mojego sprzętu po raz sto pierwszy tego dnia uderzyłam głową w poduszkę, a kot tak po prostu zaczął bawić się moimi włosami rozrzuconymi na pościeli…

***

Uważnie oglądałam zaczerwienione uszy kotki i gorące poduszki jej łapek. Wcale nie dziwiłam się, że przy takiej ilości słońca zwierzątko zaczynało odczuwać jego skutki w postaci poparzeń. Głaskając rude futerko Niny myślałam nad tym, co zrobić, żeby nie stała jej się krzywda, w końcu tyle przebywała na zewnątrz… Szybko podniosłam się z podłogi i pobiegłam do pokoju, żeby już po chwili wrócić na taras z tubką kremu z filtrem. Niestety, na samym kremie się nie kończy, czas skłonić kota, żeby siedział spokojnie, podczas gdy ja będę rozprowadzała krem, a to już nieco cięższe zadanie. Chwyciłam kotkę i zaczęłam ostrożnie wysmarowywać krem w jej uszy. Nie podobało jej się to, to mało powiedziane. Ale z uszami uwinęłyśmy się dość szybko. Pora na łapki… Tutaj potrzebna była pomoc drugiej osoby, ale w końcu nawet łapki były zabezpieczone przed słońcem. Szkoda tylko, że nikt nie pomyślał o kremowych śladach, jakie będzie pozostawiał wszędobylski mały rudzielec…

***

Ostatniego dnia pobytu w Chorwacji ze smutkiem spoglądałam na puchatą małą kulkę, która spała na mojej poduszce. Nie wiedziałam, czy dam radę ją tutaj zostawić, kiedy będziemy wyjeżdżać. Przez ostatnie dwa tygodnie tyle było z nią zabawy, tyle radości, uśmiechu… była jak mały rudy promyczek, przez te czternaście dni stała się moją przyjaciółką, a teraz miałam ją zostawić? W dodatku samą?

Położyłam głowę, wtulając ją w ciepłe, pręgowane futerko i zamknęłam oczy….

***

W dzień wyjazdu kotka nawet nie przyszła się pożegnać. Nie wskoczyła do domku na śniadanie, nie przybiegła się pobawić, nie wróciła nawet, kiedy ją wołaliśmy. Nie wiedziała, że następnego dnia już nie będzie mogła tego zrobić. A ja nie chciałam wyjeżdżać bez pożegnania. Chciałam ją przytulić po raz ostatni i powiedzieć, że dzięki niej te wakacje były jeszcze lepsze. Ze łzami w oczach wsiadałam do samochodu i mijałam kolejne budynki. Łzy zniknęły jednak wraz z momentem, w którym zobaczyłam Ninę w oknie jednego z domów. Uśmiechnęłam się, widząc za nią malutką dziewczynkę z zabawką z piórek. Pomachałam im i odwróciłam się, myśląc o tym, że kotka musiała nieźle najeść się w dwóch domach przez te dwa tygodnie…

Emilia Sznajder